To byli chłopcy stąd



2014-08-15 14:16:26(ost. akt: 2014-09-12 17:32:30)

Autor zdjęcia: Andrzej Mielnicki

Miejscowi już przywykli do widoku drewnianego żyrandola z wyrytymi na nim nazwiskami. Przyjezdni zadzierają głowy do góry, próbując odczytać, co jest tam napisane. To 43 nazwiska i daty. Jedyne w swoim rodzaju epitafium upamiętniające poległych w I wojnie światowej. I nie ma takiego drugiego, bo żyrandol w kościele w podolsztyńskim Orzechowie jest niepowtarzalny.
— Wyjątkowy — potwierdza dr Jan Chłosta, historyk. — Nie spotkałem takiego drugiego, a już na pewno nie na Warmii. Zachowuje w piękny sposób pamięć o poległych na różnych frontach I wojny światowej. 

Bo żyrandol w kształci dzwonu, który wisi w kościele w Orzechowie jest niezwykły.

Ten pomnik trwa
Pomniki na cmentarzu, który znajduje się obok kościółka, czas powoli obraca w perzynę. Kruszy płyty choć z kamienia, a liter nie sposób już nawet odczytać, bo zatarł je deszcz, śnieg. 
A ten pomnik trwa, wygląda jakby ktoś wczoraj właśnie zakończył nad nim pracę i zawiesił żyrandol pod sufitem świątyni. Niezwykła rzecz, bo też w niecodzienny sposób mieszkańcy z parafii Orzechowa oddali hołd mieszkańcom swej parafii, który zginęli w czasie I wojny światowej.

Pisał o tym już Prymas Tysiąclecia
. W zapiskach kardynała Stefana Wyszyńskiego, który w 1953 roku przed swoim uwięzieniem przez komunistów wypoczywał właśnie w Orzechowie, jest też wyjątkowy fragment, w którym opisywał wnętrze tego wiejskiego kościoła:

"W kościele wisi ogromny drewniany żyrandol, w kształcie dzwonu, pomnik po poległych z 1914-1918 roku. Na 43 nazwiska poległych 30 jest polskich. Warto je przytoczyć: John. Kowalewski, Hoh. Choina, Aug. Mathiak, Jos. Biernath, Franz Baczewski (kilkakrotnie), Konrad Zacheja, Sopella, Baszkrowitz, Kasprowski, Wielengowski, Kottkowski, Michalczik, Czeczko, Oppenkowski, Urban, Niemierza, Balewski, Jurewitz, Quitek, Wieczorek, Piotrasch, Popowski, Bendorza itp.

Proboszcz tych ofiar wojny i fundator tego osobliwego pomnika zwie się Wenskowski. Wszystko dobrane. Podobnie na cmentarzu grzebalnym, większość nazwisk na nagrobkach polskich, chociaż imiona niemieckie. Tabliczki na ławkach kościelnych są niemal wszystkie wypełnione polskimi nazwiskami". 


— Ksiądz Albin Wenskowski był proboszczem w Orzechowie w latach 1930-35. Myślę, że do powstania tego osobliwego żyrandola przyczyniły się też stowarzyszenia kombatanckie, które były wtedy bardzo aktywne. Chcieli godnie uczcić pamięć poległych żołnierzy — tłumaczy dr Chłosta. — Po Orzechowie ks. Wenskowski objął parafię we Wrzesinie.

To mój starszy brat
Na żyrandolu są 43 nazwiska, wśród nich Bernh. Broch. A przy nazwisku data 21.1.15. 

— To był mój starszy brat — mówi Albert Broch z Gryźlin. — W domu było nas mała gromadka, bo ojciec dwukrotnie się żenił. Było nas w sumie 16 dzieci. Dziś oprócz mnie żyją jeszcze dwaj moi braci. Są w Niemczech.


Bernhard był najstarszym synem z pierwszego małżeństwa, a on najmłodszym dzieckiem z drugiego małżeństwa. Bernhard zginął w 1915 roku, a on urodził się dopiero w 1940 roku. 

— To co ja mogę wiedzieć, ale rodzina opowiadała, że brat był bardzo przystojnym facetem i dlatego znalazł się w obstawie feldmarszałka Hindenburga — mówi pan Albert. 


— Cóż więcej mogę jeszcze powiedzieć? — rozkłada ręce. — Była wojna, potem czasy, kiedy lepiej było nie przyznawać się do niemieckich korzeni. Bo tylko od szwabów przezywali. Matka była z Różnowa, a ojciec z Miodówka. Święta rodzina, bo matka miała na imię Maria, a ojciec Józef. 


— To były takie czasy po wojnie, że z tą niemieckością, warmińskością lepiej było siedzieć cicho, bo były tylko z tego kłopoty — dodaje Danuta Broch, żona Alberta Brocha. — Zawsze tak było, odkąd pamiętam. 


Najpierw lotnisko, potem imperium
Mówią że Gryźlinach to zawsze ludzie dostawali niezasłużone cięgi. Przed wojną wieś była białą plamą, bo było lotnisko, a po wojnie powstało imperium łańskie, to jakby też wsi nie było. 

— A ja z tamtych czasów to najlepiej Gierka chwalę, bo jak podniósł cenę papierosów z 3 na 3,50 zł, to powiedziałem: "pal sam". I tak już przeszło 30 lat nie palę — żartuje pan Albert.

W czasie dwóch wojen światowych zginęli jeszcze dwaj bracia Brocha. — Józef, który był zwiadowcą, poległ na Krymie, a drugi, Otto pod Stalingradem — mówi gospodyni. — Ale nic więcej nie wiemy. Pisałam do archiwum do Warszawy, powiedzieli, że nie mają nic o Brochach z Gryźlin. Pisałam do Berlina. To mi tylko opowiedzieli, że w latach dwudziestych teść pracował w kopalni w Gelsenkirchen. To wiedzieliśmy już z przekazów rodzinnych, bo wracał pieszo z Niemiec do Gryźlin. Miesiąc mu to zajęło. Tak się tam dorobił. 

— A na początku na tym żyrandolu zapalane były świece, bo we wsi nie było prądu — mówi pani Danuta. — Później zmieniono oświetlenie na elektryczne. 

Ich cała rodzina w Niemczech. — Dziś to prawie 200 osób — mówi pani Danuta.
 Dlaczego oni nie wyjechali?

— 23 razy pisałem podanie o zgodę na wjazd — mówi Broch. — Ciągle odmawiali, a jak już przyszła zgoda, to już nie było sensu jechać na stare lata. 
Mówi o sobie, że jest gryźliniak z krwi i kości. Już najstarszy, który się urodził tu we wsi.

Ożeniłem się z Polką
Kiedyś ich rodzina mieszkała w Zielonowie, potem niedaleko lotniska w Gryźlinach, ale tego domu już nie ma, bo Rosjanie spalili. 


Dlaczego władze nie pozwoliły im wyjechać?
 — Do dziś się nad tym zastanawiam, też chciałbym wiedzieć — dodaje gospodarz, popijając herbatę. — Byłem tylko malarzem pokojowym, chyba pół Olsztyna wymalowałem, a może powodem było to, że ożeniłem się z Polką? Ale ładna dziewczyna była — śmieje się gospodarz. 

— Siedzieliśmy na walizkach i czekaliśmy — mówi żona Brocha. — Ale zgody nie było. 
Nie żałują , że nie wyjechali? 


— Teraz to już nie — odpowiadają zgodnie. 

Ale dziś takich jak Broch już niewielu zostało na Warmii. — Ale kiedyś było nas więcej — wspomina Broch. — Jak bawiliśmy się na podwórku to nas było więcej niż Polaków.

Nazwiska z żyrandola brzmią dla niego swojsko. — To wszystko byli chłopaki stąd — mówi Broch. — Biehs byli z Orzechowa, Sopella to rodzina z Ząbia, Bohm mieszkali niedaleko lotniska, Kowalewscy to są chyba z Plusek. Popowscy z Zielonowa, a Biernath z Miodówka. A Knorr to byli z Plusek. Przynajmniej takich ludzi stamtad znałem, ale może jeszcze gdzieś indziej mieszkali, ale gdzie dziś oni, to Bóg jeden raczy wiedzieć. 


Brochowie też są znani, bo to nazwisko pojawia się już w kronikach Mikołaja Kopernika. Astronom objeżdżając jako administrator ziemie kościelne na Warmii odnotował, że w Gryźlinach zmarł Jan Broch. 

Może dzięki temu Orzechowo, które miało zniknąć z mapy, także żyje w umysłach ludzi. Trwa, choć partyjni dygnitarze tworząc imperium łańskie, wysiedlili stąd wszystkich mieszkańców. Ostatni, rodzina Biehs, wyjechała do Niemiec w 1977 roku. Wieś zniknęła z mapy, ale nie wiedzieć, czemu osada nie znalazła się w granicach rządowego ośrodka. Być może przeszkodą był właśnie kościół, byłby przysłowiową łyżką dziegciu w tym partyjnym miodzie. Dziś w Orzechowie mieszka tylko leśniczy z rodziną, choć mało jest wsi z tak długą tradycja, bo początki Orzechowa sięgają 1575 roku. To była kiedyś osada młyńska.


Sami zbudowali kościół
— A historia parafii w Orzechowie jest pełna meandrów — zauważa dr Chłosta. — Ta mała parafia powstała z wydzielonej części parafii w Butrynach.


Powodem była odległość. Ludzie musieli chodzić 15 kilometrów przez lasy na msze. Dlatego mieszkańcy Orzechowa i pobliskich wsi postanowili sami zbudować sobie kościół, właśnie w Orzechowie. Budowa świątyni w stylu neogotyckim rozpoczęła się w 1910 roku, a konsekracji kościoła 12 lipca 1913 dokonał biskup Edward Herrmann. 

Po wojnie historia znowu zakręciła tą parafią położna wśród lasów i jezior. Orzechowo przyłączono do parafii w Gryźlinach i dopiero w 1991 roku biskup Edmund Piszcz reaktywował parafię w Orzechowie z rezydencją proboszcza w Pluskach.

Pamięć o Orzechowie przetrwała pewnie też, bo 10 dni spędził tu właśnie ks. prymas Stefan Wyszyński. Ludzie w okolicy nie wiedzieli, że gości u nich prymas Polski. Uchodził za księdza profesora. Kardynał Wyszyński tak wspominał ten czas spędzony w Orzechowie w swoich zapiskach:
 „Na miejscu jest niewielka wioska, w której przebywa 20 kobiet i jeden jedyny mężczyzna. Kościołem opiekuje się staruszka Warmianka, matka 5 synów, którzy są wszyscy za granicą.

Wioska jest niemal w połowie wyludniona, położona uroczo. Spotykani ludzie niemal wszyscy mówią po polsku, nie spotkaliśmy takiego, który nie rozumiał języka polskiego. Wszyscy dobrze odpowiadają pochwalonego czystym językiem”.


Dziś pamiątkowa tablica na kościele przypomina, że w Orzechowie przebywał prymas Wyszyński. Być może już niedługo w kościele stanie też jeszcze inna tablica. Ma uczcić św. Jana Pawła II, który przecież pływał kajakiem po pobliskiej rzeczce Marózka.

Zza krzyży patrzą duchy 

A w kościółku jest jeszcze inny unikatowy żyrandol, ale już współczesny zrobiony z poroży, z zrzutów. To dar leśników i myśliwych, ich wotum na stulecie świątyni. 


— Magia Orzechowa jest wielka, a rano, jak człowiek stanie tu na cmentarzu, w tej ciszy, to ma wrażenie, że zza krzyży patrzą na niego duchy Warmiaków — mówi Piotr Różański, leśnik z Plusek i badacz dziejów Orzechowa. 
 





Źródło: Gazeta Olsztyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5